Przejdź do treści Przejdź do stopki
Aktualności

Aktualności

„Gdzie są korony naszych królów?” – felieton

Skrócona wersja poniższego felietonu autorstwa prof. Ryszarda Tadeusiewicza została opublikowana w Dzienniku Polskim oraz Gazecie Krakowskiej 28.2.2021 r.

Obecnie turystyka jest niemożliwa, ale to z pewnością minie i w Krakowie ponownie pojawią się tłumy gości z całej Polski i z zagranicy. Turyści zwiedzający Kraków niezawodnie odwiedzą Wawel. No bo bez tego Kraków nie jest „zaliczony”. Na Wawelu można obejrzeć mnóstwo pięknych pamiątek z naszej dumnej historii, ale ewidentnie brakuje w nim królewskich koron! W Tower w Londynie można podziwiać koronę aktualnej królowej, w Trondheim jest wystawiona korona norweska, w Sztokholmie szwedzka, w Kopenhadze duńska, w Paryżu francuska, w Wiedniu austriacka.

A polskiej na Wawelu nie ma.

Dlaczego?

Żartobliwie można powiedzieć, że to z powodu Tadeusza Kościuszki.

Jak wiadomo w 1794 roku stanął on na czele powstania, które miało być ostatnim ratunkiem dla ginącej Polski. Początkowo były sukcesy – wszyscy znamy liczne obrazy i słynną Panoramę przywołujące zwycięstwo pod Racławicami. Niestety, potem powstanie zostało stłumione. 6 czerwca 1794 roku pod Szczekocinami Kościuszko starł się z połączonymi korpusami ekspedycyjnymi rosyjskim i pruskim. Bitwę przegrał i wycofał się do Warszawy. W pościg za nim wyruszył korpus rosyjski, który – po szeregu krwawych bitew - zadał powstaniu ostateczna klęskę. Jak wiemy, sam Kościuszko został ranny i wzięty do niewoli pod Maciejowicami 10 października 1794 roku, a 16 listopada 1794 roku pod Radoszycami następca Kościuszki, Tomasz Wawrzecki złożył ostateczną kapitulację powstania przed generałem Fiodorem Denisowem. Rzeczpospolita ostatecznie padła właśnie tego dnia, bo traktat rozbiorowy, podpisany 24 października 1795, był już tylko czystą formalnością.

Ale gdzie się wtedy podziali Prusacy?

Otóż zaraz po bitwie pod Szczekocinami nagle gdzieś się zgubili. Zamiast uczestniczyć w walkach z Kościuszką, uchodzącym w kierunku Warszawy,  generał Pruski Karl Friedrich poprowadził swoje wojska dokładnie w przeciwnym kierunku: do Krakowa. Dotarł tam 15 czerwca 1794 roku.
Dowodzący obroną miasta generał Ignacy Wieniawski poddał miasto bez jednego wystrzału. Różnie o tym mówią: że miał mało broni, że się przestraszył, że go przekupiono. W każdym razie oddał Kraków Prusakom bez żadnego oporu. Powstańczy sąd polowy skazał go za to na karę śmierci, ale jej wykonanie polegało na tym, że w obozie powstańców na szubienicy powieszono ... portret generała. No bo powstanie też dogorywało...

Prusacy zajęli Kraków i zaraz okazało się, o co chodzi najeźdźcom. Narzucony pruski gubernator Krakowa, Antoni Von Hoym, zupełnie nie interesował się podbitym miastem, natomiast zajął się głównie skarbcem koronnym na Wawelu. Takie miał rozkazy króla pruskiego Fryderyka Wilhelma II. Tu nie chodziło o politykę, tylko o zwykły rabunek!

Ale znaleźć skarbiec polskich królów nie było łatwo. Wawel jest duży, a Von Hoym miał mało czasu, bo było wiadomo, że na podstawie umów rozbiorowych Kraków ma być wkrótce przejęty przez Austriaków. I pewnie do rabunku by nie doszło, gdyby nie zdrada magazyniera wawelskiego o nazwisku Zubrzycki, który za określone korzyści materialne wskazał Prusakom, gdzie ukryto skarby.

Miejscem tym były gotyckie piwnice pod wieżami: Kurzą Stopką i Duńską. Ale wejście do skarbca strzegły żelazne drzwi. Drzwi tych było sześć i miały one sześć zamków, zaś klucze do tych zamków mieli odpowiednio kasztelanowie: krakowski, wileński, poznański, sandomierski i trocki. Tylko równoczesna obecność wszystkich tych dostojników mogła otworzyć drogę do skarbca. Działo się to w przeszłości wyłącznie na polecenie Sejmu i wyłącznie w wyjątkowych okolicznościach – na przykład koronacji kolejnego króla.

Von Hoym był przekonany, że tę przeszkodę łatwo usunie, bo sprowadził specjalnie z Wrocławia mistrza Langa, najsłynniejszego niemieckiego ślusarza. Ten jednak po wielu próbach musiał skapitulować. Polska robota była tak solidna, że skarbiec był nie do zdobycia!

Zdesperowany Von Hoym pytał dowódcę artylerii, czy nie da się do podziemi znieść armaty, żeby jej wystrzałami wyłamać drzwi, ale ze względu na ciasność miejsca było to niemożliwe. Sprowadził potem pirotechników, żeby wysadzili te drzwi  ładunkami wybuchowymi, ale ich odpowiedź była taka, że wtedy runie cała wieża i spod jej gruzów nie da się szybko wydobyć skarbów – a czas naglił!

I wtedy po raz kolejny okazało się, że „Polak potrafi”. W Krakowie znany był majster Weiss, któremu – jak twierdzono – żadne drzwi się nie oprą. Sprowadzony nocą z 3 na 4 października 1796 roku do wawelskich podziemi mistrz Weiss po krótkich oględzinach stwierdził, że od zewnątrz tych drzwi bez kluczy otworzyć się nie da.

Ale można je otworzyć od wewnątrz!

Prusacy niezwłocznie rozkuli młotami kamienny próg i zrobili szczelinę pod drzwiami. Przez tę szczelinę Weiss wszedł do środka i ręcznie otworzył wszystkie drzwi.

W skarbcu znajdowały się (według spisu z 1792 roku): tak zwana Korona Chrobrego (w rzeczywistości Władysława Łokietka) używana do koronacji, korona królowych, korona homagialna (do audiencji), korona węgierska (Batorego) i korona szwedzka (Wazów). Ponadto cztery berła i pięć złotych jabłek królewskich, dwa relikwiarze oraz 120 innych klejnotów oraz miecz koronacyjny „Szczerbiec”, miecz Zygmunta Starego i dwa miecze grunwaldzkie.  

Skarby te przewieziono najpierw do domu Von Hoyma, potem do Koźla, stamtąd do Wrocławia, potem do Berlina i wreszcie do Królewca.

Następca króla rabusia, Fryderyk Wilhelm III, uznał, że te skarby są zbyt rozpoznawalne. Miał bowiem miejsce incydent z tym związany, który go zaalarmował. Żona króla, Luiza Augusta, założyła kiedyś (nieświadomie) naszyjnik pochodzący z polskiego skarbca – i klejnot ten został rozpoznany przez znajdującego się na pruskim dworze polskiego arystokratę. Królowa tak się tym zdenerwowała, że zapowiedziała, że od tej pory nigdy nie założy żadnego z klejnotów ofiarowanych jej przez króla, bo mogą się znowu okazać kradzione! Dotrzymała słowa i do końca życia nosiła wyłączeni biżuterię zrobioną z ... żelaza.

Fryderyk Wilhelm III  postanowił zabezpieczyć się przed podobnymi zdarzeniami i zniszczył zrabowane skarby. Zdarto z nich wszystkie szlachetne kamienie i perły, a złoto przetopiono i przerobiono na monety. Stało się to 17 marca 1809 roku. Miecze ocalały, bo nie nadawały się do przetopienia i po wielu tułaczkach w różnych krajach świata w 1959 roku wróciły na Wawel (z wyjątkiem tych spod Grunwaldu, które jako bezwartościowe gdzieś zagubiono – albo celowo zniszczono, jako świadectwa polskiego zwycięstwa nad Krzyżakami, których królowie pruscy czcili jako założycieli ich państwa).
 Ale koron polskich królów nikt już nigdy nie zobaczy...

 

Wykaz wszystkich publikacji popularnonaukowych prof. Tadeusiewicza wraz z odnośnikami do ich pełnych wersji

Stopka