Przejdź do treści Przejdź do stopki
Aktualności

Aktualności

„Wierzymy, że epidemie zostały pokonane raz na zawsze przez naukę i medycynę. Ale czy na pewno?” – felieton

Prof. Ryszard Tadeusiewicz, Gazeta Krakowska, 13.08.2014 r.

 

Epidemie były plagą ludzkości. Wystarczy wspomnieć o epidemii dżumy, która w latach 1347-1352 zabiła 1/3 mieszkańców Europy i wracała potem w 1665 i w 1707 roku, także siejąc spustoszenie. Sądzimy, że szerzenie się tej choroby związane było z niskim poziomem higieny i słabością medycyny. Z tego powodu żyjemy w przekonaniu, że obecnie nic nam już nie grozi, bo postęp, bo nauka, bo oświata zdrowotna, bo antybiotyki, bo szczepionki...

 

A przecież od ostatniej dużej epidemii minęło niespełna sto lat! Nowoczesna medycyna już istniała, poziom higieny też był całkiem przyzwoity - a jednak w 1918 roku pozornie mało groźna grypa („hiszpanka”) zabiła 50 milionów ludzi. Dlatego bądźmy ostrożni w ferowaniu opinii, że epidemie to przeszłość, która nigdy nie wróci. Być może tak jest i oby tak było – ale pewności nie ma...

 

Dlaczego piszę o tym właśnie teraz?

 

Bo wakacje to czas wędrówek. Nie zapominajmy jednak, że wakacje to także okres wzmożonych zagrożeń ze strony różnych czynników zakaźnych. Z Zachodniej Afryki docierają sygnały o wzroście liczby zakażeń wirusem ebola. Wprawdzie liczba osób zmarłych z tego powodu nie przekroczyła tysiąca, ale Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) alarmuje, że zaraza może się rozprzestrzenić, a uleczalność eboli jest problematyczna. Zachowajmy więc zwiększoną ostrożność podczas egzotycznych podróży i staramy się nie przywieźć z wycieczki niepożądanej dodatkowej „pamiątki”.

 

Nie trzeba jednak robić wyprawy na Czarny Ląd, żeby się zetknąć z niebezpieczną infekcją. Wystarczy spacer w rodzimym polskim lesie lub przechadzka po podmiejskiej łące. Ryzyko wiąże się tu z możliwością pogryzienia przez kleszcze. Te wstrętne pajęczaki czyhają pod liśćmi drzew, w których cieniu chcemy się ukryć przez upałem, i spadają na przechodniów, gryząc gdzie popadnie. Czatują na kwiatach, wśród których chcemy spacerować, na źdźbłach traw, wśród których chcemy się położyć. Nie dość, że atakują i wypijają naszą krew, ale - co gorsza - wstrzykują nam wirusy kleszczowego zapalenia mózgu albo krętki wywołujące boreliozę. Ilość osób poszkodowanych przez kleszcze rośnie tak szybko, że można będzie także i w tym kontekście mówić o epidemii.

 

Nie mam tu miejsca, żeby rozwinąć ten temat, ale przypomnę, że pisałem już o tym (znacznie szerzej) w felietonie Czy epidemie są już pokonane? (Gazeta Krakowska, 27.06.2012), który można bez trudu znaleźć w Internecie (jest dostępny za darmo). Zachęcam do przeczytania, a potem życzę wszystkim bardzo zdrowych wakacji.

Stopka