Mocno uderzają w rosyjską gospodarkę, ale wpływają – choć oczywiście w mniejszym stopniu – na sytuację m.in. w państwach europejskich, w tym w Polsce – mówi o sankcjach nałożonych na Rosję po agresji na Ukrainę dr Maciej Woźniak z Wydziału Zarządzania AGH.
***
24 lutego zburzył ład bezpieczeństwa w Europie, czy równie poważne zawirowania dotknęły też gospodarkę?
Dr Maciej Woźniak: Powiedziałbym, że one pojawiły się już wcześniej w związku z pandemią COVID-19, natomiast agresja rosyjska na Ukrainę dodatkowo zintensyfikowała te procesy. Jednym z głównych problemów w ekonomii są obecnie łańcuchy dostaw – na jeden produkt składają się elementy wytwarzane w różnych krajach, a tylko jeden odpowiada za jego finalne złożenie. Wskutek powtarzających się lockdownów w Chinach części często nie docierały do Europy. Obecnie tocząca się wojna spowodowała dodatkowo, że trasa tranzytu z Chin oraz innych krajów regionu, która oprócz drogi morskiej biegła drogą lądową m.in. przez Ukrainę, również została zaburzona.
Obecne sytuacja może na niektórych firmach wymusić zmianę dotychczasowego modelu działania. Przedsiębiorstwa, zdając sobie sprawę z możliwości wystąpienia wojny czy kolejnej pandemii, starają się koncentrować produkcję w mniejszej liczbie krajów albo w państwach leżących blisko siebie, tak żeby łańcuchy dostaw były jak najkrótsze – ekonomiści mówią nawet obecnie o deglobalizacji gospodarki.
Czy nie grozi to zubożeniem dotkniętych tym procesem rejonów świata i np. kolejnym kryzysem migracyjnym?
Jest to poważne zagrożenie, zwłaszcza jeśli jeszcze weźmiemy pod uwagę wzrost cen zbóż, które wcześniej były eksportowane m.in. do Afryki Północnej z Rosji czy Ukrainy. Przypomnę, że jednym z powodów wybuchu tzw. arabskiej wiosny były znacznie rosnące ceny żywności. W konsekwencji obserwowaliśmy masowy napływ ludzi z tamtego regionu do Europy. Obecnie ekonomiści zwracają uwagę, że ceny żywności rosną też np. w krajach Ameryki Środkowej. Perspektywy są więc mało optymistyczne.
Jednym z powodów wybuchu tzw. arabskiej wiosny były znacznie rosnące ceny żywności. W konsekwencji obserwowaliśmy masowy napływ ludzi z tamtego regionu do Europy – mówi dr Maciej Woźniak, fot. Dreamstime
Jaką cenę ekonomiczną Rosja płaci za wywołaną przez siebie wojnę?
Najbardziej dotkliwym skutkiem nałożonych przez zachód sankcji wydaje się znaczne wykorzystania rezerw walutowych, które stanowią obecnie swego rodzaju psychologiczne zabezpieczenie krajowego pieniądza. Posłużę się tutaj przykładem z naszej gospodarki. Na początku lat 90. w wyniku akcji prof. Jeffreya Sachsa, który był wówczas doradcą w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, Polska otrzymała dodatkowe zabezpieczenie w postaci 1 mld. dol. Sama informacja, że pieniądze wpłynęły do kraju i mogą być wykorzystane, spowodowała spadek presji inflacyjnej i uspokojenie rynków. Ostatecznie pieniądze nie zostały użyte, ale stały się częścią rezerw banku centralnego.
W przypadku spadku kursu rodzimej waluty, jaki w związku z wybuchem wojny obserwowaliśmy w Rosji, można za amerykańskie dolary skupować ruble. W ten sposób ich ilość na rynku się zmniejsza, w związku z czym kurs idzie w górę. Przykład wielu krajów pokazuje jednak, że taka polityka jest skuteczna jedynie na krótką metę. Żaden bank centralny nie jest w stanie interweniować tak w przeciągu kilku lat. Może co najwyżej powtarzać interwencję przez kilka tygodni czy miesięcy, w zależności od tego jak silne są rezerwy.
Czy odcięcie rosyjskiego państwa od zachodniego kapitału jest równie dotkliwe dla prywatnego biznesu?
Odniosę się tu do przykładu małych i średnich przedsiębiorstw, które są przedmiotem moich badań naukowych. Żeby ratować gospodarkę, Rosja musiała podnieść stopy procentowe. Mamy z tym do czynienia również w Polsce, ale stopy w Rosji są znacznie wyższe. W ekonomii od lat 60. istnieje koncepcja, że w takiej sytuacji tracą właśnie najbardziej małe i średnie firmy. Banki, udzielając kredytów, preferują dużych graczy, a zamiast finansować małych i średnich wolą kupować obligacje skarbowe – zwłaszcza, kiedy perspektywy gospodarcze są niepewne. W efekcie wiele z tych przedsiębiorstw przestanie inwestować, a część zwyczajnie zbankrutuje. Trzeba zaznaczyć, że mówimy tu o firmach, które są najbardziej elastyczne i stanowią zaplecze klasy średniej. Dlatego podejrzewam, że rosyjskie władze podejmą w tym względzie jakieś działania zaradcze. Pamiętajmy jednak, że spora część dostępnych środków idzie na finansowanie działań wojennych, ochronę kursu rubla i spłatę zobowiązań zagranicznych. Dla przedsiębiorców zostaje ich więc już niewiele.
Rosyjskie firmy osłabia też wycofywanie się z tamtejszego rynku zachodnich przedsiębiorstw. Ograniczenie współpracy w zakresie przepływu know-how, innowacji czy nowych rozwiązań w przedmiocie zarządzania będzie dodatkowo potęgowało odpływ kapitału zagranicznego, co przełoży się negatywnie na bilans płatniczy.
Rosja poszukuje jednak partnerów w innych obszarach świata, żeby zrekompensować sobie ograniczenie relacji z zachodem.
Rzeczywiście z pomocą mogą przyjść Rosji takie kraje jak Chiny czy Indie, co pokazuje historia. Po sankcjach nałożonych w latach 2014-2015 po aneksji Krymu nastąpiło załamanie w rosyjskiej gospodarce, ale później zaczęła sobie radzić coraz lepiej. Miało to związek z faktem, że w miejsce wycofujących się z Rosji firm amerykańskich i europejskich pojawiały się przedsiębiorstwa ze wspomnianych państw. Rosjanie dopuszczali je nawet do projektów strategicznych, czasem nawet oddając kontrolę nad takimi przedsięwzięciami.
Co dziś wydaje się korzystne, w długiej perspektywie może mieć dla Rosji jednak negatywne skutki. Rywalizuje ona z Chinami o rynki Azji Środkowej, zwłaszcza w krajach byłego ZSRR. Robi to za pośrednictwem utworzonej w tym celu Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej, a Chiny poprzez ekspansję swoich firm. Teraz być może te ostatnie przejmą jeszcze więcej rynków i bardziej niż dotychczas uzależnią Rosję od siebie.
Obserwujemy obecnie działania mające na celu uwolnienie rezerw ropy nawet przez takie kraje jak Iran czy Wenezuela, co spowodowałoby wzrost jej podaży na rynku i spadek cen – mówi dr Maciej Woźniak, fot. Dreamstime
W Polsce największy problem mają firmy, które działają w obszarze transportu czy przetwórstwa przemysłowego, dla których rynek rosyjski został w tym momencie praktycznie zamknięty – mówi dr Maciej Woźniak, fot. Dreamstime